środa, 2 października 2013

TORNADO - 1



Na wakacjach przyplątał się piesek. Z oczu patrzyło mu dobrze, więc od razu się załapał na kawałek kiełbasy. Chlebem wzgardził. Plątało się to miłe  stworzenie przez kilka dni, aż wakacje dobiegły końca.
W międzyczasie zauważyłam, że dzieci z okolicznej kolonii były grzeczne kilka razy podnieść go do góry za ogon, i ich nie zjadł- znaczy poczciwy.  A że mu dobrze z oczu patrzyło, w końcu w zieloną noc zapadła decyzja, że bierzemy psa, bo ktoś musi. Nadleśnictwo po każdym sezonie organizuje odstrzał bezpańskich zwierząt, zatem nie mogliśmy pozwolić, by ktoś zastrzelił nam zwierzaka. Mój mąż, który nigdy nie miał psa, od razu poczuł się panem i w właścicielskim geście usadził sobie swojego nowego czworonoga  na kolanach. To nic, że pies składał się głównie z koszmarnie brudnych kłaków przypominających szczecinę na dzikiej świni oraz  pcheł.  Mąż  długo głaskał go i przemawiał doń  czule. Obiecał mu nawet, że nauczy go jeździć na snowboardzie. W końcu ścierpł i rozczarowane psisko wylądowało na ziemi. Hmm… A jak zwieje? Przecież już jest nasz… Ale dla chcącego nie ma nic trudnego. Nawet o północy.  Załatwiłam u dyżurnego stajennego starą  lonżę do nauki jazdy konnej, z kolei mąż udał się do baru i wrócił z pustą skrzynką po tyskim, do której uwiązał psa. Niezapomniany widok.  Oczami wyobraźni  zobaczyłam  gnającego psa i podskakującą za nim skrzynkę po piwie uwiązaną na lonży :)
Cóż, w końcu trzeba było położyć  się spać. Niestety wszystkie drzwi  w naszym domku miały niesprawne klamki, a pies ani myślał spać w przedpokoju.  Przed świtem obudził mnie rozpaczliwy krzyk dziecka:
„ Mamusiu! Dlaczego wpuściłaś nam do łóżka dzikie zwierzę!!!”
„ Śpij! To nasz pies!” – powiedziałam i zapanował spokój, dopóki  o ósmej nie wywiązała się awantura, kto ma wyjść z psem na spacer.

Już wtedy rozdzwonił się w mojej głowie dzwonek alarmowy. 
Pomijając  fakt, że często wyjeżdżamy i nie będzie w tym czasie co zrobić z psem,  to chyba nie był najlepszy pomysł. No ale nic. Mamy psa, który za pół roku będzie zapylał na snowboardzie i wracamy do domu z wakacji...

c.d.n

TORNADO- początek




Doprawdy nie wiem, kto wymyślił tę powszechnie klepaną mądrość, że skoro kobieta nie pracuje zawodowo gdzieś na zewnątrz i zajmuje się domem, to oznacza, że siedzi i nic nie robi? Możecie mi wierzyć, że pracując na pełnych obrotach miałam więcej okazji do siedzenia niż teraz, odkąd nie pracuję na pełnym etacie. Startuję codziennie rano i zwalniam dopiero po osiemnastej, a i później też leżenia nie ma. Domownicy wymagają przecież stałego serwisu w postaci prania, prasowania i pichcenia. Żywy inwentarz regularnie prosi o weterynaryjny przegląd i codzienną porcję atencji, a inwentarz zmotoryzowany  wiecznie też czegoś się domaga. A to opony, a to ubezpieczenie, a to przegląd, a to coś piszczy, a to się urwie, a to zardzewieje.  No diabli nadali… a i chatę, by nie porosła mchem, też wypada czasem z miotłą oblecieć.  No i jeszcze  w tym wszystkim wypadałoby wygospodarować ciut czasu tylko dla siebie. Ech. Całe szczęście, że jeszcze potrafię cokolwiek stworzyć w tym wiecznie kręcącym się młynie. Inaczej zjadłaby mnie frustracja,  ewentualnie coś jeszcze gorszego.
W okresach, w których nie piszę książek też bardzo chce mi się pisać, ale nie tak na cały etat, tylko tak trochę :) Dlatego uznałam, że blog będzie najlepszym rozwiązaniem, by co nieco skrobnąć, a za bardzo się nie rozpisać. 
         O czym tu będzie? O wielu rzeczach z życia wziętych, zbyt ciekawych, by je całkowicie pominąć i zbyt drobnych, by tworzyć z nich coś większego.
Wiecie skąd wzięło się całe to moje pisanie? Otóż wszystko zaczęło się od psa… i krótkich relacji o jego wygłupach zapisywanych na forum.  W krótkim czasie mój stuknięty pies zyskał sobie, nie powiem, sporą popularność. 
A zatem… Moi Drodzy…
Oto sprawca zamieszania, czyli Tornado we własnej osobie. Tu jeszcze nieco zapchlony (to czysty eufemizm:)), z miną markującą anielską niewinność i... jeszcze niczyj. 

Ciąg dalszy wkrótce :)